poniedziałek, 18 stycznia 2016

My reflection.Rozdział 3.

Kiedy otwieram oczy,pierwsze na co patrzę to moja ręka.Opuszki palców obrysowują dokładnie ranę,którą wczoraj sobie zrobiłam.
Którą wczoraj Ona mi zrobiła.
Nie wygląda źle,jest na niej dużo krwi,ale wiem że bywało gorzej.Ręka jest dziwnie odrętwiała,nie wiem czy to przez to,że straciła dużo krwi,czy przez to że na niej spałam.Kiedy się podnoszę,dostaję gęsiej skórki przez chłód w pokoju.Patrzę na pościel,upewniając się,że nie.
Nie pobrudziłam jej  krwią.
Podnoszę lewą rękę do góry,łapię nią powietrze i zginam a potem rozprostowuję palce,żeby sprawdzić czy dalej jest bezwładna.Ponawiam czynność kilka razy,później wstaję i idę do łazienki,żeby umyć zęby.

Miałam dużo ubrań,mama często mi je kupowała,sama nie chodziłam na zakupy.Nie lubiłam tego,nie obchodziło mnie w czym chodzę.Wiedziałam,że nawet w złocie nie wyglądałabym ładnie.Nie starałam się o to.Udawałam,że tak jest. 
Kiedy moje palce smyrają jaskraworóżową tunikę ,zastanawiam się czemu mama ją kupiła,skoro wiedziała,że nie lubię kolorowych ciuchów.Chodziłam w czerni i w szarości.Różowy był obrzydliwy,na jego widok mnie mdliło,kojarzył mi się z wszystkimi blondynkami z naszej szkoły.One nosiły się w takich kolorach.Różowy,czerwony,zielony.Były sztuczne.Były chude.Ja nie. 
Kiedy wreszcie udaje mi się znaleźć coś czarnego natychmiast to łapię i ściągam piżamę.Ubrana idę do łazienki.W lustrze widzę swoje odbicie,ale nie unoszę wzroku.Boję się,że zwymiotuje patrząc na to jak bardzo jestem obrzydliwa.Mój wzrok znowu spada na nadgarstek.Na ranę.Kładę nadgarstek na umywalce,odkręcam kran,boli,piecze.Widzę krew,widzę wodę,która jest zabarwiona krwią,moją krwią.Prawa ręka mi drży kiedy wycieram ręcznikiem już obmytą ranę.Chce mi się wymiotować,kiedy uzmysławiam sobie jak bardzo psychiczna jestem.
Pamiętam,że raz ksiądz na religii objaśniał sprawę samookaleczenia się.Mówił,że nastolatkowie robię to bo chcą zwrócić na siebie uwagę.
Mówił,że robią to,bo wolą ból fizyczny od psychicznego.
Mówił,że robią to dla spróbowania czy faktycznie jest tak przyjemnie,czy jest fajnie,czy tak boli.
Kiedy tego słucham miałam ochotę dać mu w twarz.Miałam ochotę powiedzieć,żeby zamknął swoją niewiadomą gębę i swój mało rozwinięty mózg.
Bo gówno wiedział.
Bo całą wiedzę czerpał z tego co wszyscy psycholodzy.Z książek,z internetu.
Nie wiedział co to znaczy cierpieć,co to znaczy być do czegoś zmuszanym.Nie wiedziałam kiedy ludzie w końcu dostrzegą,że NIKT nie cierpi dla przyjemności.Każdy to robi z własnego powodu.Chciałam wykrzyczeć cały ból w sercu na całe gardło,chciałam wypluć płuca,a zamiast tego połknęłam język.
Nie mówiłam nic.
Zamykałam to w sobie. 
Gorączkowo szukam bandamy wzrokiem wzrokiem.Nie ma.To niemożliwe,wczoraj tutaj była.
Schowała-Reflection przechodzi obok mnie,siada na wannie i patrzy na to co robię.-Twoja mamusia.
-Czemu?-Pytam cicho,nerwowo przeczesując palcami włosy.Odbicie nie odpowiada.Siedzi na wannie,a ja dalej szukam bandamy.Potem dociera do mnie,że Ref ma racja,moja matka schowała moją chustę.Podchodzę do apteczki,wyciągam bandaż,owijam nim nadgarstek.Patrzę jak rana chowa się pod warstwą materiału.


Czarna skóra opina moje ciało przez co czuje się jeszcze gorzej.Nie lubię obcisłych ubrań,nie lubię uczucia,że jeszcze bardziej ukazują moje niedoskonałości.Nakładam na buzie podkład,a rzęsy zaznaczam maskarą.Kiedy widzę moje odbicie w lustrze zauważam,że  kości policzkowe są bardziej wyraziste,a sama twarz nie wygląda wcale tak źle.Dzięki podkładowi nie widać cieni pod oczami,są większe przez dłuższe rzęsy.Przez krótką chwilę nachodzi mnie myśl,że może jednak,może schudłam,ale ona znika,kiedy czuję,że Ref jest tuż obok mnie i patrzy na mnie kpiąco.Mam ochotę się skulić,albo zniknąć.
-Złudzenie optyczne.-Komentuje odbicie,na co jedynie przewracam oczami.Jeżeli będę zwracać na nią uwagę dam jej satysfakcję.Najlepiej ją ignorować.
-Jak możesz ignorować siebie samą?-Kręci głową idąc za mną.Zaciskam usta.Nie słyszę cię.Nie słyszę cię.-Jestem niczym więcej niż tobą, głupia.Tylko mam więcej oleju w głowie.Gdyby nie ja nie mieściłabyś sie w drzwiach.
Dalej ją ignoruję,ale te słowa tak do mnie trafiają,bo są bardziej niż prawdziwe.Schodzę na dół,zakładam czarne glany i wychodzę nie żegnając się z nikim.Bo tak jest łatwiej.Ignorowanie mojej matki,która wydaje się nie zauważać,że w ogóle istnieje.Która udaje,że ne widzi,że zostawiam jedzenie nietknięte,która nie chce widzieć,że nie powiedziałam do niej od kilku miesięcy nawet jednego słowa. Tylko tata mnie rozumie,ale nie nie ma go w domu tak często,że czasem zapominam jakiego koloru są jego oczy.On jest dla mnie dobry,wie,że coś jest ze mną nie tak,mówi do mnie,nawet jeżeli ja siedzę cicho,jeżeli udaję że go nie słucham.Słysze go.Zawsze.Każde słowo. 
-Samotność,to smutna suka.Dokładnie tak jak ty.Może to z nią się zaprzyjaźnisz?
-Spieprzaj z mojej głowy!-Mój wrzask powoduje,że Reflection zaciska mocno zęby.Mimo wszystko z niezadowoloną miną znika pstrykając palcami.Wypuszczam z ust ciężki oddech czując ulgę z braku jej obecności.
Patrzę w stronę przystanku autobusowego i poprawiając ramię plecaka,idę w tamtym kierunku.

Moje spóźnienie na biologie,nauczycielka komentuje jedynie wrogim spojrzeniem,a ja wzruszam jednym ramieniem nie zamierzając przepraszać.Nie lubię jej,ma czarne oczy,rude włosy i jest najwredniejszą nauczycielką jaką znał świat.Ona też mnie nie lubi,często pyta mnie na lekcji,a kiedy na mnie patrzy czuję  się jakby jej spojrzenie było sztyletem,który przekuwa mój brzuch i grube nogi.Oblizuję małe usta,kiedy przechodzę przez klasę.Nie czuję się komfortowo,bo wiem,że wszyscy na mnie patrzą.Zawsze to robią,wbijają we mnie swoje wyłupiaste oczy,które niemal krzyczą. ,Gruba' ,Brzydka' ,Obleśna'
Taka właśnie jestem,więc nie można ich winić.
Siadam w mojej ławce,którą dzielę z moją koleżanką Ann.Jest jedyną osobą,która mnie lubi i którą ja lubię.Zazdroszczę jej tego,że jest tak bardzo idealna i śliczna.Zawsze kiedy czuję zapach fiołków,wiem że to Annabel.Nikt nie psika się takimi perfumami.
-Hej.-Szepczę,a ta daje mi całusa w policzek i uśmiecha się do mnie czule.Zawsze mnie tak traktuje.Jak małe dziecko.To dziwne uczucie,bo jest w moim wieku.
-Pięknie dzisiaj wyglądasz.-Głaszcze mnie po ręce.Prawej.Lewą schowałam.-Jak królowa mroku.
Jest słodka jak cukier i chyba nie ma na tym świecie osoby milszej niż ona.Słowo daję! Nigdy nie słyszałam żeby przeklinała,albo obgadywała  innych, jak większość ludzi z tej szkoły.Patrzę na dziewczyny siedzące w ławkach.Na ich drogie markowe ciuchy i dokładny makijaż poprawiany co przerwę w łazience.One nie były idealne.Dlatego tak się malowały.Dlatego chciały odwrócić uwagę od swojej nieidealności.Ale były szczupłe.Miały zgrabne nogi.Płaski brzuch.Ja nie miałam nic.Czasem przeklinałam Boga,za to że nie obdarzył mnie sylwetką mojej mamy.Ona była idealna,tak jak Ann.Przełykam ślinę,a potem otwieram usta chcąc podziękować za komplement,ale przerywa mi niespodziewane wtargnięcie do klasy jakiegoś chłopaka.Nauczycielka obdarza go tą samą uwagą co i mnie,a potem zawzięcie notuje coś w dzienniku.Przyglądam się dokładniej osobie,która właśnie weszła do sali i czuję jak każdy mięsień w moim ciele się napina,a włosy na karku stają dęba.To niemożliwe.
-To ten nowy,Justin.-Annabel uśmiecha się do mnie i zaczyna bazgrać coś w zeszycie.-Jest tak bardzo przystojny,że gdybym nie miała chłopaka pewnie sama bym do niego zagadała.
Nie patrzę na nią.To dziwne bo zawsze bywała nieśmiała jeżeli chodzi o te sprawy.Musiał wywrzeć na niej ogromne wrażenie.Nie dziwię jej się,ale ja nie mogłam myśleć o tym jak piękny jest.Przerażał mnie.Przerażało mnie też to,że mnie nie pamięta.Czy zmieniłam się aż tak bardzo od czasu kiedy mieszkałam w Bristol? Od czasu kiedy się o mnie założył.O to,że przeleci najohydniejszą dziewczynę w szkole...Czuję ucisk w sercu.To nadal tak bardzo bolało.Wspomnienia to chyba najgorsza rzecz na świecie.Gorsza od śmierci.Od czegokolwiek.
Czuje mój wzrok na swoim ciele,bo też na mnie spogląda.Nie odwracam głowy bo widzę szczery uśmiech na jego twarzy.Niepewnie go odwzajemniam,ale nie wiem czy dobrze robię.To pewnie kolejna z jego gierek,jednak jeżeli mnie nie pamięta dlaczego by nie zacząć wszystkiego od nowa?
-Spodobałaś się mu,kochana.-Ann szturcha mnie lekko,a ja czuję jak moje policzki zaczynają piec.
-Nie..e.-Dukam a potem zaczynam czytać temat z podręcznika.Czuję jak Juss mi się przygląda,ale ja nie mam zamiaru na niego patrzeć.To ten sam chłopak,który mnie poniżył i podle wykorzystał.Nie mogłam o tym zapominać.Za żadne skarby,nawet te ukryte w jego oczach.

-Idę po drożdżówkę do sklepiku,też ci ją kupię,jesteś bardzo chuda.Powinnaś więcej jeść.-Patrzę na Ann jak na kosmitkę,nie rozumiejąc czemu tak bardzo kłamie,a ona jedynie puszcza mi oczko i idzie w kierunku sklepiku szkolnego.Po drożdżówkę.Dla mnie.Spoglądam na ranę na nadgarstku,ukrytą pod grubym,białym bandażem.Jak mogła tak kłamać? Jak mogła powiedzieć,że jestem chuda.Dlaczego mi to robiła? Kogo chciała w ten sposób oszukać? Przejeżdżam palcami bo białym materiale.
-Maya.-Prawie podskakuję,słysząc ten znajomy zachrypnięty głos.Podnoszę wzrok z mojej rany na jego klatkę piersiową a potem na usta.Jest tak wysoki.
-Uhm?-Jedynie to jestem w stanie powiedzieć,kiedy mój wzrok spotyka się z jego ciemnym spojrzeniem.Biorę ręce do tyłu,żeby nie zobaczył bandaża,a potem głośno przełykam ślinę,kiedy przybliża się do mnie coraz bardziej.Moje plecy uderzają w jedną z szafek i to tak banalne,że mam ochotę sie roześmiać.Jednak on nie zwalnia i przystaje swojego marszu dopiero,kiedy prawie stykamy się ciałami.Nie mogę już więcej na niego patrzeć,więc spuszczam wzrok,ale on unosi mój podbródek swoimi palcami,tak jak wtedy,na palarni.Jest wysoki.Czuję się przy nim taka mała i bezbronna.Taka chyba właśnie jestem.Kiedy mi się przygląda odchrząkuję głośno dając mu jasno do zrozumienia,że z czymkolwiek do mnie przyszedł,niech nie zwleka.Nie chcę na niego patrzeć.Pragnę go.Uwielbiam to jak piękny jest.
-Spotkałem cię wczoraj na palarni.-Mówi,a potem zwilża wargę końcem języka.Zerkam na jego  usta.To był  nawyk.Pamiętam,że robił to często.Ja zgryzałam wargi do krwi,on je oblizywał jakby były ubrudzone w lukrze,który kusił jego język.-Znałaś moje imię,
Czuję jak robi mi się słabo i boję się,że upadnę ale jakoś udaje mi się utrzymać równowagę.
-Tak.-Mruczę a potem znowu spuszczam wzrok.Justin kładzie dużą dłoń na moim policzku pieszcząc go swym ciepłem,przez co wydaję cichy pomruk zadowolenia,wtulając się w jego rękę.To takie przyjemne.Chichocze kiedy słyszy jak mruczę,dlatego natychmiast się otrząsam i odchylam głowę przez co uderzam nią o drzwiczki szafki.Auć?
-Wydałaś się przerażona moim widokiem.Wyglądam aż tak źle?
Wyglądasz pięknie.
-To..ja..nie..znałam twoje imię,bo..ta szkoła jest mała.-Wzruszam ramionami.-A co do przerażenia,ja..jestem dziwna,nie zrozumiesz mnie.
Mam nadzieję,że odpuści,ale on uśmiecha się tak ciepło jak Ann zawsze to robi i z powrotem kładzie dłoń na mojej skórze.Nie wiem czemu to robi,czemu w ogóle mnie dotyka i nie wiem czemu robi to tak często.Nie chcę żeby przestawał.
-Nie jesteś dziwna.Jesteś słodka.
Czuję w ustach gorycz,a serce wydaje się przyspieszyć swój rytm.Ja? Słodka? Wolne żarty.
-Skąd znasz moje imię?-Tylko to  przychodzi mi na myśl kiedy nie wiem co powiedzieć,ale po chwili uzmysławiam sobie,że to naprawdę wartościowe pytanie.Skąd je znał?
-Ta szkoła jest mała.-Rumienię się słysząc jak mnie papuguje,ale uśmiecham się lekko mimo wszystko.Zerkam na niego wiedząc,że i on na mnie patrzy.To chore,bo w jego spojrzeniu jest to ciepło,którego zabrakło wtedy kiedy byłam młodsza i mnie wykorzystał.Może się zmienił?
-Zmienił? Jesteś tak głupia czy tylko udajesz?-Zaciskam zęby widząc przed sobą Ref.Idealne wyczucie czasu,doprawdy.-On chce się tobą zabawić,tak jak kiedyś.Pytanie czemu znowu chce to zrobić.Jesteś przecież tak beznadziejna.
Serce mnie kłuje kiedy słyszę ten obrzydliwy głos w mojej głowie.Głos mojego odbicia.Mój głos.Mówiący prawdę.
Patrzy się.Cięgle się na mnie patrzy,a ja jedynie stoję i również się w niego wpatruję,bo nie mam pojęcia co innego mogłabym zrobić.To normalne,że się tak patrzy? Że w ogóle rozmawia z kimś takim jak ja?
-Maya?
Mam ochotę ucałować Ann za to,że już jest i po raz pierwszy jej wścibska natura mi nie przeszkadza.Patrzę na jej niebieskie oczy i uniesione brwi,a potem usta,które wypowiadają słowa.Ale ich nie słyszę.Jakby ktoś uderzył mnie czymś ciężkim i przez chwilę czuję otumanienie.
-Maya? Maya!
-No?-Mrugam oczami jak jaszczurka.Annabel patrzy na mnie zmartwiona i chociaż nie wiem o co chodzi szepczę,że jest dobrze.Nie wierzy mi,wiem o tym,widzę to,czuję to.
Tak samo jak czuje jego spojrzenie,na mojej skórze.Nie chcę,żeby na mnie patrzył.Chcę żeby mnie pocałował,tak bardzo tego chcę.
-Maya,jesteśmy już piętnaście minut spóźnione na historię.Zdajesz sobie z tego sprawę?-Jej wyskubane brwi sięgają nieba kiedy patrzy na mnie,a najgorsze w tym wszystkim jest to,że nie potrafię racjonalnie jej odpowiedzieć.Wiem Ann,wiem,ale w tej chwili mnie to wali.
-Muzę zapalić.-Oznajmiam jedynie i ciągnę ją za rękę,ale ta mi się wyrywa i kręci głową przecząco.
-Nie mam mowy kochana,idziemy na lekcję.
-Ja z nią pójdę.-Obie patrzymy na szatyna jakby miał kilka głów,a on uśmiecha się figlarnie pochodząc bliżej.-I tak nie chce mi się iść na lekcję.
-Mogę pójść sama.-Wzruszam ramionami.-Nie jestem dzieckiem.
Przez chwilę czuję się urażona tym,że traktują mnie jak niedorozwiniętą istotę,która nie potrafi sama nic zrobić.Po co ktokolwiek musi ze mną iść zapalić?
-Nie umiesz wiele rzeczy -Refkection opiera się o ramię Justina.-..ale fajkę zapalić umiesz,jak nikt.
Zawieszam wzrok na moim odbiciu,a potem  na ich dwójce,tylko po to żeby zobaczyć plecy Annabel i jej długie nogi,które oddalały się z każdym krokiem.Nie mogę,nie mogę,nie mogę uwierzyć,że tak po prostu mnie zostawiła.Patrzę na Justina,a potem krzywię się,bo nie chcę,bardzo chcę,żeby ze mną szedł.

Kiedy się zaciąga wygląda niesamowicie pociągająco,ale chyba wygląda tak podczas każdej czynności jaką wykonuje.Jego brązowe oczy śledzą moje wargi,które wykonują kółka z dymu.Ciągle się w nie wpatruje przygryzając usta,a mi pozostaje jedynie udawać,że tego nie widzę.Że mnie to nie rusza.Nie wiem co może to oznaczać.Może jestem brudna? Nie,niczego nie jadłam.nie mogłam.Może..może interesuje go kształt kółek wydostających się z moich ust?
-Chryste.-Reflection kręci głową,jak wariatka,ZNOWU opiera się o Juss'a,a ja zdaję sobie sprawę,jak bardzo zazdroszczę jej tego,że może go dotykać bez ograniczeń,kiedy tylko zechce.-Czasem nie mogę nadziwić się twojej głupocie Maya.
-Ostatnią rzeczą o jaką bym cię posądził jest palenie papierosów.-Chrypie podchodząc bliżej.Ciągle to robi,zbliża się a ja cofam.Nie wiem czemu chce być tak blisko.Nie widzi mnie z większej odległości niż 15 centymetrów? W dodatku jego wzrok na moich ustach,jest bardzo rozpraszający.
-Pozory mylą.-Odpowiadam sucho,rzucając niedopałek na chodnik.Przydeptuję go glanem a potem unoszę wzrok napotykając jego spojrzenie.Przełykam ślinę.Nie wiedziałam,że jest tak blisko.
-Chcesz mi powiedzieć,że tak naprawdę jesteś buntowniczką nienawidzącą spokoju,lubiąca bijatyki i pieprząca się z nieznajomymi w kiblu?
Unoszę brwi na dobór jego słów,a potem trawie je nie wiedząc co powiedzieć.
-Przejrzałeś mnie.-Zdobywam się na uśmiech,przez co słyszę jego ciche parsknięcie.Tworze z ust cienką kreskę,próbując ukryć zażenowanie.Jestem tak zawstydzona jego przeszywającym spojrzeniem,że to aż boli.Weź się w garść idiotko.Ten chłopak cię wykorzystał.Zabrał twoją niewinność,powiedział o tym wszystkim.Zbrukał cię jak szmatę.Kochasz go.Uwielbiasz go.Pragniesz go. Nienawidzisz go.
-W takim razie na co czekamy?-Nie rozumiem o co mu chodzi dopóki,doputy nie bierze mojej twarzy w swoje ogromne dłonie i nie składa na moich ustach suchego pocałunku.Odsuwam się od niego gwałtownie,jakby parzył, przez co uśmiecha sie rozbawiony.Nie powinnam tego robić,nie powinnam wchodzić z nim w te słowne gry,zwłaszcza,że dobrze zdawałam sobie sprawę do czego jest zdolny.Dlaczego nie potrafiłam się od niego odsunąć,powiedzieć nie? Nie chciałam,żeby przestawał.Miałam go dość.Ale z drugiej strony nie chcę wyjść przed nim na tę słabą ofiarę losu,już nią dla niego nie będę.Już mnie nie zbruka.
-Powiedziałeś pieprzącą się w kiblu.-Unoszę brew.-To jest palarnia,świeżaku.-Powiedziałam to.Naprawdę nazwałam go świeżakiem,zakpiłam z niego,zrobiłam z niego idiotę.Przez krótką chwilę jestem z siebie cholernie dumna.
A potem słyszę jego ochrypły śmiech.Opiera czoło o moją skroń,a ja jedynie krzywię się przez to że ciągle jest tak blisko.To mi nie pasuje.Poza tym,on mnie nie zna.Mam na myśli,on nie wie,że mnie zna,a jest tak blisko i to chyba jest nielegalne,być tak blisko nieznajomej osoby,prawda?
Błagam,powiedzcie,że to nielegalne.
-Daj spokój.-. Reflection pojawia się obok nas,zagryzając wargi.W jej oczach widzę pożądanie do szatyna przede mną,jakby chciała go właśnie zjeść. Zbiera mi się na wymioty.Ona go pożąda.Jeżeli ona go właśnie pożąda,to znaczy,że ja też muszę go pożądać.
Ale ja nie chcę!
Odchrząkuję,próbując się odsunąć,albo po prostu dać mu do zrozumienia,że nie chcę być tak blisko.Ale on się nie odsuwa.Nadal stoi i co chwile się zaciąga,jakby miał katar,a ja czuję jak jego ciepły oddech muska moją zimną  skórę.Wtula nos w zagłębienie mojej szyi,wciąż,wciąż,wciąż się zaciągając.Dopiero później uzmysławiam sobie,że po prostu mnie wącha.Wytrzeszczam oczy.Czemu mnie wącha?
To naturalne?
Gdy byliśmy razem,nigdy tego nie robił.Może po prostu się mnie brzydził?
A teraz się nie brzydzi?
Zaciskam mocno usta.Ludzie i ich fetysze mnie przerażają.Kiedy dalej stoimy i milczymy,a on wciąż mnie wącha,lub jakkolwiek nazywa się to co właśnie robi,czuję okropne skrępowanie.
Nie chcę tego robić,bo to,że jest tak blisko mnie bardzo mi odpowiada,ale wykorzystuję resztki zdrowego rozsądku,i kładę dłonie na jego klatce piersiowej,lekko go odpychając.To nic nie daje.Ostatni raz się mną zaciąga,muska ustami mój obojczyk,a potem w końcu sam się odsuwa,a mnie dziwi to,że robi to bardzo niechętnie,jakby wiszenie nade mną i wąchanie mnie było jego powołaniem.Patrzy na mnie  dziwnie,a ja mam ochotę zapaść się pod ziemie.W tym wzroku jest coś tak intymnego...czuję skurcz w dole żołądka.Cholera,cholera,cholera.Nie sądziłam,że można doprowadzić do orgazmu samym patrzeniem,ale jeszcze chwila i możliwe,że coś podobnego by się ze mną stało.
-Smacznie pachniesz.-Patrzy na mnie wzrokiem ,,chciałbym cię zjeść"  i nie miałam pojęcia, czemu,ale zaczęłam szybciej oddychać.Zauważył to.Uśmiechnął się i przysunął twarz do mojej szyi.Czułam jego oddech na skórze,ale wyślizgnęłam się z pomiędzy jego ciała i muru za mną.Odwrócił się w moją stronę ze zmarszczonym czołem (cholera,tak też wyglądał idealnie),czułam,czułam że jest zdezorientowany jak nigdy.Bo nikt nigdy go nie odrzucił.Nikt nigdy  przed nim nie uciekł.
Może gdybym go nie znała (Na litość...nie może,lecz na pewno) stałabym przy murze,a jego malinowe wargi napierałyby na moją bladą szyję,a zęby robiły na niej duże malinki.
Gdybym go nie znała wczepiłabym dłoń w piękne włosy,przesiewałabym je przez palce,sprawdziłabym czy są takie miękkie na jakie wyglądają.
Gdybym go nie znała pozwoliłabym jego dłoniom dotykać mojego obleśnego brzucha,bo skoro tego właśnie chciał,to mógł to dostać,bo to był on.
Gdybym go nie znała...Boże ile rzeczy mógłby tu ze mną zrobić gdybym go nie znała.
Ale go znałam.
Oczami wyobraźni przypomniałam sobie te chwile,w których był dla mnie taki dobry i miły.Jako jedyny chłopak w szkole nie patrzył na mnie jak na grubasa.
-Jestem obleśna.
-Jesteś piękna Maya.
-Jesteś cudowna Maya.
-Maya, uwielbiam cię Maya.
-Maya.Maya!- Łapię powietrze przez usta i wciągam je gwałtownie do płuc,a on patrzy na mnie z troską.Wyszarpuję mu się.To wcale nie jest troska.Jestem jego kolejną ofiarą.Nigdy w życiu.
-Nie rób tego.-Szepczę kręcąc głową jak wariatka.Może nią jestem? Robię kilka kroków w tył a on w przód.Cholera! Czemu wciąż się zbliża?
-Czego?-Marszczy czoło.Wygląda tak niepozornie.Tak niewinnie.Jak mały zagubiony chłopczyk.Biedny Justin.Prawie miękne,pod naciskiem tego bezradnego spojrzenia,ale..
-Ty pieprzony grubasie.Jak mogłaś pomyśleć,że kiedykolwiek mógłbym pokochać takiego potwora jak ty?
-Ktoś kiedyś musiał ci powiedzieć,że jesteś zwykłym zerem Maya.
-Spójrz w lustro,znajdziesz odpowiedź na pytanie ,dlaczego?'
Zatykam ręką usta,patrząc w te oczy,które wcale nie kojarzą mi się z bezradnością.Tylko z kpiną.Pewnie w duchu teraz kpi ze mnie i z mojej głupoty. 
Niech zgnije w piekle.
-Nie udawaj,że ci na mnie zależy.-Wypowiadam te słowa głośniej niż poprzednie.Szatyn podchodzi,a ja wciąż się cofam.Wciąż się zbliża.Prawie się potykam,chce mnie złapać,ale mu na to nie pozwalam.Nie pozwalam się już dotknąć.Nie chcę jego dotyku.Pragnę jego dotyku.
Odwracam się do niego plecami i idę małymi krokami w stronę szkoły.A on nie idzie za mną.Chyba zbyt oszołomiony,że właśnie to zrobiłam.
Właśnie go odrzuciłam.